Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/tatuaze.katowice.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra14/ftp/tatuaze.katowice.pl/paka.php on line 5
Ale Ricka nie było tu od dwóch dni...

Ale Ricka nie było tu od dwóch dni...

  • Stamira

Ale Ricka nie było tu od dwóch dni...

28 June 2022 by Stamira

Znieruchomiała, jej wzrok powędrował w górę. Nic... A potem zaskrzypiała deska w podłodze. Rozległ się chrzęst szkła. O Boże, nie. Tym razem to nie domysły. Tym razem miała pewność. W domu ktoś jest. I ten ktoś nie chce, aby o tym wiedziała. I nie życzy jej dobrze. Zapach papierosa drażnił jej nozdrza. O Jezu. Nie, to nie Rick. Bezgłośnie podeszła do blatu kuchennego, na którym stał stojak z nożami, i wybrała taki z długim ostrzem. Jednocześnie myślała o przestępcach, których ścigał Rick, o kryminalistach, których gniew kierował się na niego i jego bliskich, gdy ich aresztował i trafiali do więzienia. Niejeden ślubował detektywowi Bentzowi krwawą zemstę. Nigdy jej o tym nie mówił, ale dowiedziała się od jego kolegów, którzy ochoczo rozpowiadali, jakie to groźby wygłaszali zbrodniarze. A teraz ktoś jest w domu. W ustach czuła suchość. Wstrzymała oddech, zeszła do garażu i mało brakowało, a wywróciłaby się na progu, gdy się zorientowała, że drzwi do garażu są otwarte na oścież w niemym zaproszeniu, które intruz przyjął. Bez zastanowienia wsiadła do samochodu. Kluczyki były w stacyjce. Przekręciła je. Silnik ożył. Wrzuciła wsteczny, wyjechała z garażu, minęła podjazd. Tylko cudem nie rozjechała nieszczęsnego kota sąsiadów i nie przewróciła skrzynki na listy. Wyjeżdżając na ulicę, spojrzała w okna sypialni. Jej serce na moment przestało bić. W oknie stała ciemna postać, cień z okrutnym, krzywym uśmiechem. – Cholera! Światło się zmieniło i wizja zniknęła. A może był to tylko wytwór jej wyobraźni... Czy to może być prawda? Nie czekając, żeby się przekonać, nacisnęła pedał gazu i gnała na złamanie karku, akurat gdy stary pan van Pelt postanowił wyjechać swoim przedpotopowym czołgopodobnym buickiem na ulicę. Jennifer zahamowała z piskiem opon i wyminęła staruszka. W oknie nikogo nie było i dobrze o tym wiesz, tłumaczyła sobie. Nikogo. Z jedną ręką na kierownicy drugą szukała na siedzeniu pasażera torebki i komórki, które, jak sobie teraz przypomniała, zostały w sypialni, tej samej, w której oknie widziała ciemną postać. To tylko rozszalała wyobraźnia, powtarzała sobie, manewrując w labiryncie przecznic, aż dojechała do autostrady i wtopiła się w ruch uliczny. Jej serce tłukło się o żebra, w głowie pulsowało. Krew z palca umazała kierownicę. Co chwila zerkała w boczne lusterko, szukała wozu, który jechałby za nią, w morzu chromu i stali szukała pojazdu, który ją śledzi. Słońce odbijało się w maskach i zderzakach. Była na siebie wściekła, że nie wzięła okularów przeciwsłonecznych. Wszystko wyglądało normalnie. Tysiące samochodów w drodze na wschód: srebrne, białe, czarne, sedany, kabriolety, ciężarówki, SUV-y... To znaczy, wydawało jej się, że jedzie na wschód, nie była tego pewna. Nie zwracała na to uwagi, wreszcie się odprężała, nabierała pewności, że wymknęła się prześladowcy. O ile takowy istniał. Kolejny dzień w południowej Kalifornii. Zobaczyła, jak szybko dogania ją granatowy SUV. Serce podeszło jej do gardła, ale minął ją, a w ślad za nim białe bmw. Włączyła radio, chcąc ukoić nerwy. Pociła się, a palec nadal krwawił. Pokonywała kolejne kilometry, nic się nie działo, zaczynała oddychać spokojniej... Naprawdę się uspokoiła. Odpłynęła trochę i niemal wjechała w inny samochód. Kierowca zatrąbił głośno. – Wzajemnie, palancie – mruknęła, ale zdawała sobie sprawę, że nie powinna siedzieć za kierownicą nie przy takim natężeniu ruchu, nie w jej stanie. Na najbliższym zjeździe skręciła w... Dobry Boże, gdzie ona właściwie jest? Na wsi? Nie poznawała tej okolicy, dziwiły ją domy rozsiane z rzadka wśród pól i zarośli. Była nie wiadomo gdzie, valium zaczynało

Posted in: Bez kategorii Tagged: pasemka na ciemnym blondzie, czerwone paznokcie wzory, z kim jest sylwia grzeszczak,

Najczęściej czytane:

A więc to Rip był tamtym anonimowym informatorem. To

musiał być on, inaczej nie wiedziałby nic o Guadalupe. - Tak - odparła ze ściśniętym gardłem. - Był tam. Rip pochylił głowę. ... [Read more...]

Boise.

an43 298 ... [Read more...]

76

- Nie! - krzyknęła. Cisza wydawała jej się rozdzierającym wrzaskiem. - Boże, nie! Było to ciało kobiety. Trudno ją było rozpoznać, bo miała zwęgloną skórę. Jednak Cassidy od razu wiedziała, że patrzy w nieruchome, martwe oczy swojej przyrodniej siostry. - Ej, jest następny! Pod Cassidy ugięły się nogi. Odwróciła się, żeby nie patrzeć. - Mężczyzna. Zaczęła biec jak szalona, ze ściśniętym gardłem i ze łzami w oczach. Ślizgała się na mokrej drodze i niewiele widziała. Dławiący szloch uwiązł jej w gardle. Ludzie się zatrzymywali i patrzyli na nią, ale jej to nie obchodziło. Nie była w stanie myśleć. Nie mogła uwierzyć, że straciła i siostrę, i Briga. - Proszę Cię, Boże, nie! Zrób coś, żeby on żył! A Angie... Jezu, Angie! - Cassidy chciała krzyczeć. Skręciła i za rogiem zobaczyła Remmingtona przywiązanego do słupa. Jego oczy były wielkie ze strachu. - O Boże, o Boże, o Boże... - szeptała Cassidy, odwiązując wodze drżącymi rękami. Jej myśli boleśnie krążyły wokół Briga i Angie. W końcu supeł ustąpił. Wsiadła na Remmingtona. Musi stąd odjechać. Odjechać z miasta. Od pożaru. Od prawdy. Łzy kapały jej z oczu. Ścisnęła Remmingtona kolanami. Koń pogalopował na oślep w głęboką ciemność. - Gdzie byłaś? - spytała Dena z tonem oskarżenia w głosie, gdy przemoczona i brudna Cassidy weszła do domu. - Jeździłam. - Zauważyła, że twarz matki jest ziemiście blada. Spodziewała się porządnej bury, ale matka przytuliła ją mocno i zaczęła szlochać. Nie zważając na to, że niszczy sobie jedwabną suknię, trzymała Cassidy w mocnym uścisku. - Dzięki Bogu, że nic ci się nie stało. Był pożar... - Wiem. Dena przywarła do niej. - Znaleźli dwa ciała. Cassidy zamknęła oczy. Nie chciała myśleć o zwęglonych zwłokach, które strażak wyniósł z tartaku. Angie i Brig. O Boże, tylko nie to. - Jeszcze ich nie zidentyfikowali, ale to mężczyzna i kobieta. Nie ma Angie ani Derricka i... O Boże, Cassidy, nie wiem, co zrobimy... co zrobi Rex, jeżeli oni nie żyją. - Angie? - powtórzyła sztywna z przerażenia. Nie pamiętała, jak wróciła do domu. Koń instynktownie dotarł do domu, ale ona przez całą drogę nie miała pojęcia, gdzie jest, ani co robi. Nagle znalazła się na podwórku... Nie pamiętała nawet, jak zsiadła z konia... O Boże, proszę... proszę... - Samochód Angie stał dwie przecznice dalej - powiedziała Dena łamiącym się głosem. - Nie. - Cassidy potrząsnęła przecząco głową i zaczęła się cofać, jakby usiłowała odpędzić od siebie przerażający obraz. - To nie Angie. Nie. - Trzęsła się i szczękała zębami, a strach boleśnie ściskał jej serce. Jeżeli będzie to bez przerwy powtarzać, jeżeli przekona samą siebie, że Angie żyje, to może obudzi się z tego śmiertelnego koszmaru i... - Mam nadzieję, że masz rację. - Dena zanurzyła drżące dłonie we włosach Cassidy. - Twój ojciec jest teraz na policji, a Derrick... - głos kobiety załamał się. Zamrugała, żeby powstrzymać łzy. Rozmazał jej się tusz do rzęs, zostawiając czarne smugi na policzkach. Cassidy przypomniała sobie wykrzywioną z wściekłości twarz brata i nienawiść bijącą z jego oczu. Trzymał broń i chciał zabić. - Ja nie mogę... - Cassidy nie mogła mówić. - Ja w to nie uwierzę. Derrick i Angie. Wrócą do domu. Muszą. I Brig. On też musi żyć. Wszyscy muszą żyć. Dena jęknęła żałośnie. - Och, kochanie, mam nadzieję. - Nic im się nie stało! - krzyknęła Cassidy. Nie chciała uwierzyć w tragedię, której była świadkiem. Ale nie dawało jej spokoju to, co powiedział Brig. Szukał Angie dziś w nocy. Chciała się z nim spotkać, mimo że byli razem na przyjęciu u Caldwellów. - Módl się, żeby to nie była prawda. - Dena pociągnęła nosem. Powoli się uspokajała. - Dzięki Bogu, że tobie nic się nie stało. Wchodź do środka i... się umyj. Zaparzę herbatę, zrobię kawę i kakao. A może powinnaś raczej iść do łóżka... O Boże, gdzie jest Rex? Wyszedł godzinę temu, a załatwianie spraw na policji nie trwa chyba tak długo. - Znowu zaczęła płakać, szepcząc, że to wszystko przez nią. Cassidy była przerażona. Zaprowadziła matkę do schodów. - Muszę zapalić. - Dena zaczęła szukać torebki na korytarzu. Za oknami błysnęły światła. Cassidy zobaczyła, że na podwórko wjeżdżają trzy samochody. Wyglądały jak kondukt pogrzebowy. I rzeczywiście nim były. Cassidy zaczęło piec w gardle. Cały czas czuła zapach dymu. Zaczęła się trząść. Pierwszy jechał samochód policyjny. Za nim lincoln Reksa Buchanana i mercedes sędziego Caldwella. Cassidy otworzyła drzwi i na nogach jak z waty wyszła na ganek. Matka ścisnęła ją za ramię. - O Boże, nie. Proszę, nie - wyszeptała Dena. 77 Cassidy z przerażeniem patrzyła, jak ojciec niepewnie wysiada z samochodu. Twarz miał szarą, a włosy splątane od deszczu. Kulił szerokie ramiona, zdradzając, że boli go serce. Dena jęknęła. Gorycz dławiła gardło Cassidy. Prawie nie poczuła bólu, gdy matka ścisnęła ją mocno za obolały nadgarstek. Rex, wspierany przez szeryfa Doddsa i Sędziego, podszedł wolno do drzwi. Zanim zdążył się odezwać, na podjeździe pojawił się samochód Derricka. Zatrzymał się z piskiem opon. Chłopak wyskoczył z auta. Nos drżał mu z wściekłości. Zmoknięte włosy przykleiły się do głowy. Pognał do domu. - Ukręcę mu ten pieprzony łeb. - W rękach trzymał broń. Miał podartą koszulę, a ręce i strzelba były brudne od błota. Ze zmrużonych oczu biła nienawiść. - Co...? - spytała męża Dena. - Nie Angie... Rex tak mocno zacisnął powieki, że się zachwiał. Cassidy była pewna, że ojciec zemdleje. - Nie, tato, to niemożliwe. - Nie chciała usłyszeć prawdy, nie chciała uwierzyć w śmierć, którą wyczytała z oczu ojca. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała na własne oczy. - Nie... - Idź na górę, Cassidy - powiedział. - Ale Angie... Z oczu ojca popłynęły łzy. - Jest już ze swoją matką. Derrick zawył, nie mógł uwierzyć. W bólu wycelował strzelbę w zasłonięty chmurami księżyc. Trach! Wystrzelił. Łuski spadły na podwórko. - Odłóż to, synu - nakazał stanowczo Sędzia. Szybko przeskoczył przez trawnik, wyciągając rękę po broń. - Dajcie mi spokój! - Derrick... - upomniał go ojciec ledwie słyszalnym na wietrze głosem. - Do domu. - Nie! Ona nie żyje, tato, nie żyje. To ten bydlak McKenzie ją zabił. - Przestań, synu. Rób, co ci każe ojciec - zwrócił mu uwagę Sędzia. Broń znowu wystrzeliła w niebo. Derrick upadł na kolana i zaczął rozpaczliwie szlochać. Cassidy nie mogła się poruszyć, nie była w stanie mówić. Dena objęła męża i mocno go przytuliła, jakby się bała, że Rex może się rozpłynąć. - Już dobrze - wyszeptała. - Wszystko się jakoś ułoży. Przetrzymamy to. Rex Buchanan zachwiał się. Żona go podtrzymała. Sędziemu udało się przekonać Derricka, żeby wszedł do domu. Szeryf, postawny mężczyzna z rudymi włosami i perkatym nosem, sprawiał wrażenie skonsternowanego. - Może przyjdzie pan później? - zasugerował Sędzia, gdy znaleźli się w domu. - Przykro mi. To mój obowiązek. - Ale doktor Williams jest już w drodze i pewnie da Reksowi środek uspokajający... - Tym lepiej. Proszę posłuchać, Sędzio. Wiem, że chce pan być miły, ale ja muszę wykonywać swoją robotę. Jeżeli policzyć dziecko, to nie żyją trzy osoby i... - Dziecko? - Dena podniosła głowę. - Tak, pani Buchanan. Lekarze przygotowali wstępny raport. Wygląda na to, że pani pasierbica była od kilku miesięcy w ciąży. - Nie... Rex opadł na swój ulubiony fotel i ukrył twarz w dłoniach. - Angie... - szeptał bez przerwy. - Angie, Angie... Moje dziecko. Cassidy oparła się ciężko o framugę drzwi. Miała nogi jak z waty. Zbierało jej się na wymioty, gdy myślała o tym, że Angie nie żyje, że nigdy już nie będzie się śmiała, że nie będzie nieprzyzwoicie flirtować, że nigdy już nie wypomni Cassidy braku gustu, nigdy nie poprosi jej, żeby ją uczesała... Łzy spływały jej po policzkach. Angie była w ciąży. Nic dziwnego, że miewała humory. Cassidy dostała mdłości. Nikt nie musiał jej mówić, kto był ojcem dziecka. Na pewno Brig. I na pewno to on był z nią, kiedy wybuchł pożar. Nie! - krzyknęła w myśli. Ugryzła się w język i nie wydała z siebie żadnego dźwięku. - Nie wiemy, kim był mężczyzna, który spłonął razem z nią, ale mamy kilka tropów. Nie ma Bobby’ego Alonzo i Jeda Bakera. Nie ma też Briga McKenziego. Cassidy drgnęło serce. - McKenziego? - powtórzyła Dena. - Tak. Jego motor stał przy samochodzie Angie. - Nie! - krzyknęła Cassidy. Oczy wszystkich zwróciły się na nią. - Dlaczego nie? - spytał szeryf. - Bo... bo... on tutaj był i nie zdążyłby dojechać do tartaku i... - Co ten bydlak tu robił? - ryknął Derrick i doskoczył do Cassidy. - Co? - On... szukał Angie. - To sukinsyn! - Przestań! - rozkazał szeryf. - Więc nie zdążyłby dotrzeć do tartaku? ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 tatuaze.katowice.pl

WordPress Theme by ThemeTaste