Warning: file_get_contents(http://hydra17.nazwa.pl/linker/paczki/tatuaze.katowice.pl.txt): failed to open stream: HTTP request failed! HTTP/1.1 404 Not Found in /home/hydra14/ftp/tatuaze.katowice.pl/paka.php on line 5
intensywnością, że aż zadygotała. Przypomniał jej się horror, ból i upokorzenie tamtej nocy sprzed wielu lat i

intensywnością, że aż zadygotała. Przypomniał jej się horror, ból i upokorzenie tamtej nocy sprzed wielu lat i

  • Stamira

intensywnością, że aż zadygotała. Przypomniał jej się horror, ból i upokorzenie tamtej nocy sprzed wielu lat i

28 May 2022 by Stamira

poczuła, że między jej łopatkami pojawiają się krople potu. Nie pozwól mu tego robić, ostrzegała samą siebie. Nie da się pokonać ani powstrzymać. Ross już nic jej nie zrobi. Nic i nigdy. Już ona się o to postara. Jechała prosto przez miasto na wypadek gdyby przyszedł mu do głowy idiotyczny pomysł śledzenia jej wozu. Kiedy zniknęły za nią światła Bad Luck, dłuższy czas po przejechaniu ostatniego mostu, skręciła w boczną drogę, zawróciła i przejechała przez Bad Luck od innej strony. Cały czas mocno ściskała kierownicę; pokonała kilka bocznych uliczek, aż wreszcie dotarła do starego budynku, w którym jej ojciec spędzał większość czasu. Parking był pusty. Ani śladu Etty Parson i jej markowego samochodu, o ile sekretarka jeszcze go miała. Nie było też widać mercedesa sędziego. W biurze panowały ciemność i cisza. Dobrze. Shelby przejechała się bocznymi alejkami i uliczkami, i jeszcze raz znalazła się pod biurem. Nadal nie było tam nikogo. No, zrób to, mruknęła do siebie. Przekonana, że nikt tu się nie pokaże, zaparkowała wóz cztery przecznice dalej, w bocznej uliczce przy samoobsługowej pralni i pralni chemicznej, niedaleko budynku, w którym doktor Pritchart prowadził kiedyś klinikę. Niestety, zawsze istniała możliwość, że ktoś zauważy jej samochód i jutro wspomni o tym w barze czy kafejce, czy nawet pubie White Horse. Zważywszy na to, jak szybko plotki rozchodziły się w tym miasteczku, w ciągu dwóch dni zapewne wszyscy w Bad Luck dowiedzieliby się o jej pobycie w mieście. Ale musiała zaryzykować. 167 Szybko zamknęła samochód i zaczęła biec. Powietrze tej nocy było parne, lepkie: dosłownie napierało na jej pierś. Nie było porównania z rześkim, słonawym powietrzem Seattle. Opuściła Zachodnie Wybrzeże dopiero dwa tygodnie temu, a już miała wrażenie, że upłynęły lata. Czas szybko leci, kiedy człowiek dobrze się bawi, pomyślała, klucząc po bocznych uliczkach i unikając głównej alei, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nigdy nie złamała świadomie prawa. Dasz radę, powtarzała sobie. Ostatecznie nie tacy jak ona na co dzień włamywali się do domów i biur. Na ulicy za biurem ojca Shelby zawahała się, stając pod ogrodzeniem. Dzięki temu zorientowała się, że nadal panuje tu cisza i nikt nie zaparkował wozu w ciągu dziesięciu minut, które minęły od chwili, gdy przejeżdżała tędy ostatni raz. Teraz albo nigdy. Unikając oświetlonych przez latarnie miejsc, pobiegła wprost do tylnych drzwi budynku. Spoconymi palcami wkładała kolejno klucze do zamka. Dopiero trzeci pasował; obracał się tak łatwo, jakby był naoliwiony. Klik. Rygiel ustąpił. Shelby manipulowała przy gałce innym kluczem i zamek się otworzył. Wystarczył jeden ruch nadgarstka i drzwi stanęły przed nią otworem. Nagle włączył się cichy alarm, sygnał, że ma tylko kilka sekund, żeby wyłączyć to cholerstwo, zanim uruchomi znacznie głośniejszy alarm, który zapewne mógłby obudzić umarłego w grobie albo, co gorsza, po cichu zawiadomić miejscową policję, a ona przyjechałaby z wyciem syren i migoczącymi światłami. Och Boże, gdzie to jest? Zrobiła dwa kroki, wpadła na biurko i zaklęła pod nosem. Biip! Biip! Biip! Zlana potem, zapaliła latarkę i skierowała snop światła na ścianę niewielkiej recepcji, a potem na kalendarz i kontakt, aż w końcu natrafiła na małą tablicę rozdzielczą w pobliżu szafy. Modląc się po cichu, obeszła biurko Etty i stanęła przed urządzeniem alarmowym. Jaki był kod? Urodziny ojca. Wcisnęła odpowiednią kombinacje klawiszy, a potem Enter. Biip! Biip! Biip! O cholera! No i co teraz? Rozgorączkowana, spróbowała daty urodzin matki. W końcu sędzia nadal trzymał ulubione kwiaty Jasmine na stole i dbał o jej grób. Biip! Biip!... Do diabła. Szybko wyczerpały jej się pomysły. Zdesperowana, wcisnęła liczby oznaczające jej datę urodzenia i alarm nagle ustał. W biurze zapanowała cisza. Tylko serce Shelby waliło jak młotem. Dzięki Bogu. Serce uspokoiło się, ale po nosie nadal ściekał jej pot, a kolana zaczęły się pod nią uginać. Postanowiła wziąć się w garść. Podeszła do drzwi biura ojca, wykonanych ze szkła żwirowego, i otworzyła je. W środku pachniało lekko cygarami. Shelby szybko zaciągnęła rolety. W rogu pokoju stał wieszak na kapelusze; na wyrzeźbionym z drewna konarze wisiał jeden z ulubionych czarnych stetsonów sędziego, na innym - zapomniany sweter do golfa. Biurko sędziego było funkcjonalne. Metal i blat z formiki. Na jednym rogu pojemnik z cygarami, popielniczka i telefon, na przeciwległym trzy fotografie: małe zdjęcie ślubne sędziego i Jasmine, zdjęcie ośmioletniej Shelby i zdjęcie z uroczystego wręczenia dyplomów.

Posted in: Bez kategorii Tagged: fryzury dla dziewczyn w okularach, grzeszczak sylwia, sablewska stylizacje,

Najczęściej czytane:

Nie! Jennifer od dawna nie żyje.

Nagle zrobiło jej się niedobrze. Wiedziała, że zaraz zwymiotuje. Ledwie zdążyła do kubła, a szarpnęła nią fala mdłości, choć w żołądku miała niewiele. Znowu! ... [Read more...]

ójstwo? - zapytała Morrisette, grzebiąc w torebce. - Właściwie tak. - Więc ten, kto go zabił, spartaczył robotę, próbując zatrzeć ślady? - Na to wygląda. - Reed skręcił w wąską uliczkę, przy której stał dom Bandeaux. Zaparkował przy krawężniku. - Ale pozory mogą mylić. - Wysiadł i skierował się w stronę domu Stanleya Huberta; Morrisette wygrzebała wreszcie z torebki wymiętą paczkę gumy do żucia i pospieszyła za nim. Ledwie nacisnął dzwonek, usłyszał zachrypnięte szczekanie. Drzwi otworzyły się szeroko. - Widziałem was przez okno - przyznał mężczyzna o wyprostowanej sylwetce. Pokazali mu odznaki. Obok stał najeżony, siwiejący buldog. - Szukamy Stanleya Huberta. - To go znaleźliście. Wchodźcie do środka. - Hubert miał koło osiemdziesiątki, nosił grube okulary, kapelusz panamę i prążkowany garnitur. Pies warknął chrapliwie i ponuro. - Spokój, General - rozkazał Hubert i dźgnął psa laską. - Nie zwracajcie na niego uwagi - zwrócił się do gości. - Zdenerwował się, że przerwaliście mu drzemkę. Chodźmy na we-randę. Tam porozmawiamy. Zagwizdał na psa i podpierając się laską, poprowadził ich do drzwi w głębi domu, niemal doszczętnie odrapanych z farby. Wyszli na werandę. Ogród był otoczony wysokim, dwumetrowym murem, porośniętym bluszczem. Z gałęzi ogromnego dębu w rogu ogrodu zwisały karmniki dla ptaków. - Siadajcie - poprosił Hubert i wszyscy usiedli wokół stołu ze szklanym blatem. Na gładkiej powierzchni wciąż leżało kilka kropel deszczu. - W czym mogę pomóc? Reed powiedział: - Chcemy jeszcze raz wysłuchać pańskich zeznań dotyczących piątkowej nocy. Hubert, szczęśliwy, że może opowiedzieć swoją historię, powtórzył wszystko słowo w słowo. Około jedenastej trzydzieści, po lokalnych wiadomościach, wyszedł z psem. Zobaczył białego lexusa; od razu rozpoznał markę, bo Caitlyn Bandeaux jeździła takim samochodem, jeszcze zanim się stąd wyprowadziła. Hubert stał na ulicy, paląc cygaro, i czekał, aż pies się załatwi. Nie widział wprawdzie kierowcy, ale gotów był przysiąc, że samochód był taki sam jak ten należący do żony Bandeaux, jeśli nie ten sam. - Przykro mi, że moje zeznania świadczą przeciwko niej - przyznał, sięgając do kieszeni po cygaro. - Lubię ją. To... udręczona kobieta, można tak powiedzieć, ale przyzwoita. Kiedy mieszkała tutaj, zawsze do mnie machała i uśmiechała się. A jak ona kochała tę dziewczynkę! Szkoda małej Jamie. - Hubert westchnął smutno. - Córeczka sklejała ich małżeństwo, ale w końcu i to nie wystarczyło. - Poprawił rondo kapelusza, zasłaniając się od słońca. - Nie rozumiem tego. Byłem żonaty przez czterdzieści lat, zanim Pan zabrał mi moją Aggie. Dałbym sobie uciąć prawą rękę, i pewnie lewą też, żeby przeżyć z nią jeszcze kilka lat, a dzisiaj... większość małżeństw od razu się rozlatuje. Szkoda, cholerna szkoda. - Odciął końcówkę cygara i się skrzywił. Reed dostrzegł kątem oka, jak czterokrotnie rozwiedziona Morrisette sztywnieje. - Czy kiedykolwiek rozmawiał pan z panem Bandeaux? - spytała, kryjąc irytację. - Czy myśli pan, że był w depresji? Hubert oburzył się. ...

- To znaczy, czy myślę, że popełnił samobójstwo? Wątpię. Naprawdę wątpię. Różne 98 rzeczy się zdarzają, ale on nie wyglądał na człowieka, który chciałby ze sobą skończyć. Josh Bandeaux? Nie. Za bardzo mu zależało na życiu. - Sądzi pan, że żona mogłaby go zabić? - naciskała Morrisette. - Tego nie powiedziałem. - Ale tak pan uważa? Zmarszczył brwi, wpatrzony w czubek niezapalonego cygara. Pstryknął cienką złotą zapalniczką. - Nie, myślę, że nie. Ale... czasami... Człowiek doprowadzony do ostateczności może posunąć się do wszystkiego i zrobić coś, o co nikt by go nie podejrzewał. Widziałem to wiele razy. Byłem kiedyś wojskowym. Widziałem, jak z pozoru słabi mężczyźni pokonują niewyobrażalne przeszkody, a z kolei ci silni, ci twardziele załamują się w trudnych sytu-acjach. To cholernie trudno przewidzieć. Hubert razem z prychającym buldogiem odprowadził ich do drzwi. Obiecał zadzwonić na policję, jeśli jeszcze coś sobie przypomni. - Więc Caitlyn tu była - mruknęła Morrisette, żując w zamyśleniu gumę. - Tylko nic nie pamięta. - Na to wygląda. - Jak dla mnie to zbyt słaba i zbyt wygodna wymówka. Reed, chcąc nie chcąc, musiał się z nią zgodzić. Myślał podobnie. Przeszli przez żelazną furtkę prowadzącą do domu Bandeaux. Żółta taśma została już zdjęta, a przed garażem stał srebrny jaguar. - Ktoś jest w środku - zauważyła Morrisette. Nagle frontowe drzwi otwarły się z hukiem. Po schodach zbiegła dziewczyna w rozwianej sukience, z włosami w nieładzie i zmartwioną miną. Naomi Crisman. Omal nie wpadła na Morrisette. - Och! - Zatrzymała się gwałtownie. - Przepraszam, nie zauważyłam pani... - Spostrzegłszy, że są z policji, natychmiast zmarszczyła pięknie zarysowane brwi i nachmurzyła się. - Detektyw Reed. Skinęła głową i poprawiła pasek torebki, starając się opanować. - Czy mogę coś dla pana zrobić? - Proszę odpowiedzieć na kilka pytań. - Myślałam, że mamy to już za sobą. - Chcę tylko jeszcze coś sprawdzić. - Reed posłał jej obezwładniający uśmiech. - Czy możemy porozmawiać w środku? Naomi ostentacyjnie spojrzała na zegarek i zawróciła do drzwi, już bez tej energii, z jaką kilka minut temu wybiegła. - Ciarki mnie przechodzą, gdy jestem w tym domu - przyznała, prowadząc ich do przytulnego pokoju naprzeciw gabinetu Josha. Naomi Crisman miała idealną figurę, duży biust, szczupłą talię i ładnie zaokrąglone biodra. Zadbana, modnie ostrzyżona miała na sobie różową sukienkę i sandały na diabelnie wysokich obcasach. Nie był to strój pogrążonej w żałobie narzeczonej. Najwyraźniej Naomi nie oglądała się wstecz i żyła dalej własnym życiem. Gdy weszli do pokoju, wskazała im dwa krzesła obite materiałem w kolorze szałwii. Stanęła w drzwiach na korytarz, założyła ręce na piersi i zacisnęła usta z irytacji. - Odpowiedziałam już na setki pytań - warknęła, gdy Reed wyjął swój notatnik, a Morrisette włączyła magnetofon i postawiła go na stole. ... [Read more...]

wycierpiały zamordowane kobiety.

Bentz opowiadał, że jego przyjaciel Jonas Hayes przyjechał z Los Angeles. Wyraził współczucie, gdy Bentz narzekał, że odebrano mu broń i poddano przesłuchaniu na posterunku. Po raz pierwszy w życiu Bentz znalazł się po drugiej stronie weneckiego lustra. ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 Następne »

Copyright © 2020 tatuaze.katowice.pl

WordPress Theme by ThemeTaste