mnie równie dobrze mogłaś sobie to wszystko wymyślić. Zaczynamy
spektakl i od tej chwili to ja dyktuję warunki. Poczuła kwaśny smak w ustach. – Wprost nie mogę uwierzyć, że pozwoliłam ci się dotknąć. – I zrobisz to jeszcze niejeden raz. – Roześmiał się. – Możesz mi wierzyć, Barbie. Splunęła w jego stronę, ale chybiła. Roześmiał się jeszcze głośniej. – Pięćdziesiąt procent! – wykrzyknęła. Zatrzymał się i obejrzał przez ramię. Barbara omal się nie zakrztusiła, ale powtórzyła: – Chcę pięćdziesiąt procent. – W porządku. Dostaniesz dwadzieścia pięć. – Pięćdziesiąt. Zasługuję na to. Mowery mrugnął do niej. – Podobasz mi się, Barbie. Wdepnęłaś w gówno ze Swiftami, ale dzielnie walczysz. Naprawdę mi się podobasz. – Mówię poważnie. Chcę pięćdziesiąt procent. Darren zakołysał się na piętach. – Barbie, powinnaś to sobie jeszcze przemyśleć. Chyba już wiesz, że nie jestem miłym człowiekiem. Moja sympatia do ciebie nie sięga powyżej dwudziestu pięciu procent. Zawahała się. Ogarniał ją coraz większy strach. W głowie jej się kręciło, ale to nie była odpowiednia chwila na okazywanie słabości. – Niech będzie dwadzieścia pięć – zgodziła się. Jack Swift ponownie napełnił swój kieliszek winem. Było to wytrawne wino gruszkowo-jabłkowe z nowej winnicy w jego rodzinnym stanie. Uniósł kieliszek w stronę Sidney Greenburg. – Za wina z Rhode Island. – Tak, ale nie za tę butelkę – zaśmiała się. – Lubię owocowe wina, Jack, ale to jest zwykły zacier. On również wybuchnął śmiechem. – Tak myślisz? No cóż, nigdy nie byłem koneserem win. Dobra szkocka to coś, co rozumiem. Był duszny wieczór. Siedzieli na wyłożonym cegłami podwórku przy domu Jacka w Georgetown. Rhode Island, stan, z którego pochodził i który reprezentował w senacie, wydawał mu się bardzo odległy. To właśnie tutaj wychował syna, tutaj jego żona toczyła długą, przegraną walkę z rakiem. Oboje już od niego odeszli. Przez jakiś czas rozważał możliwość sprzedaży tego domu. Kupił go na samym początku waszyngtońskiej kariery i do dzisiaj bardzo zyskał na wartości. Zastanawiał się również nad zakończeniem kariery politycznej, jednak Barbara Allen wybiła mu z głowy jedno i drugie. W ciągu dwudziestu lat uchroniła go przed wieloma nierozważnymi krokami. – Nie mam pojęcia, co zrobić, Sidney – powiedział, wpatrując się w bladożółte wino. Prawie przez cały wieczór rozmawiali o Barbarze.– Pracuje dla mnie, odkąd skończyła college. – Po prostu nie zrobisz nic. – Przecież nie mogę udawać... – Owszem, możesz, i zrobisz jej tym wielką przysługę – powiedziała Sidney, odstawiając kieliszek na stół. Jej uczucie do niego nie przestawało go zdumiewać.