Dzisiaj też powie być może Hope St. Germaine, że kocha jej córkę.
Być może... Targały nim sprzeczne uczucia. Przyrzekł Glorii, że nie będzie próbował rozmawiać z jej rodzicami, obiecał, że da jej trochę czasu, że poczeka, aż skończy się karnawał. A jednak po tym, co zdarzyło się dwa dni wcześniej, czuł, że nie mogą dłużej czekać. Źle to czy dobrze, przekroczyli kolejną barierę i powinni postawić sprawę uczciwie. Powinni zdobyć się na szczerość i powiedzieć całemu światu, że się kochają. O ile Gloria rzeczywiście go kocha. Winda zatrzymała się, Santos wysiadł i wyminął czekających. Zachowuje się jak ostatni egoista, tak mu spieszno odkryć karty, żeby wreszcie pozbyć się nękających go wątpliwości. Serce zabiło mu mocniej, dłonie zwilgotniały. Bał się. Rozpoznawał dobrze symptomy strachu. Nie bał się Hope St. Germaine, ale jej władzy nad Glorią. Odetchnął i ruszył śmiało w kierunku biura Hope. Spotykał już gorsze niż ona i jakoś potrafił sobie z nimi radzić. Poradzi sobie i z matką Glorii. Czekała już na niego, siedziała za biurkiem. Coś w jej wyrazie twarzy, coś zimnego i przewrotnego, sprawiło, że poczuł ciarki na grzbiecie. Wyszła zza biurka i zapytała: - Masz przesyłkę? - Tak. - Wyjął list z kieszeni. Jak zawsze Hope sprawdziła zawartość i wyjęła z szuflady odpowiedź dla Lily. Santos odebrał kopertę i wpatrywał się w nią pełen niezdecydowania. Czy powinien złamać obietnicę daną Glorii? Przypomniał sobie wszystko, co opowiadała mu o matce. Zastanawiał nad konsekwencjami, na które może ją narazić jednym nieprzemyślanym krokiem. Gloria miała prawo się bać. Powinien uszanować jej obawy. - Masz mi coś do powiedzenia? - zapytała Hope z nieznacznym uśmieszkiem. Spojrzał jej prosto w oczy. - Nie. Schował kopertę i ruszył w stronę drzwi. - Ja wiem - powiedziała cicho. Zamarł z dłonią na klamce, usłyszał jej śmiech. -Tak, Victorze Santos. Wiem wszystko. Spojrzał na nią przez ramię, nie do końca pewny, czy się nie przesłyszał. - Słucham? - Wiem o nieposłuszeństwie mojej córki. I nie jestem zachwycona. Santos odczuł niedowierzanie, potem zaskoczenie, wreszcie ulgę. Wszystkie te uczucia owładnęły nim w jednej chwili. Powoli odwrócił się do Hope. - Nie próbuj udawać głupiego ani zaprzeczać. Mam dowody. - Nie zamierzam zaprzeczać - odparł. - Cieszę się, że pani wie. - Doprawdy? - Uniosła lekko brwi. - Chcesz się ze mną zmierzyć? - Być może. Zaśmiała się ponownie. - Biedny chłopiec. Zdrowo zawróciła ci w głowie, prawda? Skądinąd wcale się nie dziwię. Santos zacisnął pięści. Nie chciał pytać, co to ma oznaczać. - Jak się pani dowiedziała? - Od Glorii, ma się rozumieć. Ona w końcu zawsze wszystko mi mówi. Myśli, że wyprowadzi mnie z równowagi. Kiedy się ze mną kłóci, potrafi wykrzyczeć wszystkie swoje sprawki. Wczoraj wieczorem było tak samo. Santos poczuł się tak, jakby ktoś zdzielił go w głowę. - Nie wierzę. Ja i Gloria... - Kochacie się - rzuciła z kpiną w głosie. - Zależy wam na sobie, tak? - Tak. Pokiwała głową z politowaniem. - Nic nie znaczysz dla mojej córki, Victorze. Nic. Myślę, że w głębi duszy świetnie o tym wiesz. Ogarnęła go furia, przestał się bać, zapomniał o ostrożności. Nagle zrozumiał, że nie ma nic do stracenia. Postąpił krok w kierunku Hope. - Chciałabyś, żeby to była prawda. Przykro mi, mamuśka, ale przegrałaś. Kochamy się i zamierzamy być razem. Na zawsze, niezależnie ci się to podoba, czy nie. Na twarzy Hope pojawiły się wypieki, zmrużyła oczy. - Nie pozwalaj sobie, pętaku. Jesteś żałosny, naiwny. Gloria wykorzystała cię, żeby pokazać, jaka jest dorosła. Chciała nam dokuczyć. Dlaczego? Bo za bardzo o nią dbamy, bo dostaje zbyt wiele. Jak się najprościej zbuntować przeciwko rodzicom? To proste, zadać się z kimś zupełnie nieodpowiednim, z jakąś łajzą, z mętem, którego nigdy nie zaakceptujemy. Ona świetnie o tym wie, więc kłamie, oszukuje, prosi koleżanki, żeby ją osłaniały... Zawsze taka była. Uparta, nieznośna, samolubna. Nigdy się zastanawia, że kogoś może skrzywdzić swoim lekkomyślnym postępowaniem... Santos słuchał tego z kamienną twarzą, choć słowa Hope raniły go do żywego. W tym, co mówiła, odnajdywał własne myśli, własne obawy. Nie, to niemożliwe. Gloria nie może być taka. Wierzył w jej szczerość, w ich wzajemną miłość. - To pani krzywdzi ludzi, nie Gloria – odpowiedział spokojnie. - Wydaje się pani, że jest lepsza od innych. Szlachetna i pełna zasad. - Wykrzywił się z obrzydzeniem. - Gloria opowiadała mi, co jej pani zrobiła. Jak wyszorowała ją pani twardą szczotką. Małe dziecko! Słuchałem tego i zbierało mi się na wymioty. Hope milczała przez chwilę, zaskoczona i zaszokowana, co zdawało się najlepszym dowodem, że Gloria mówiła prawdę. - I cóż jeszcze ci powiedziała? - odezwała się wreszcie z politowaniem. - Że ma niedobrą mamusię? Świetny sposób, żebyś nie zadawał zbyt wielu pytań, nie nalegał na wizytę w naszym domu. Założę się, że lała krokodyle łzy i w końcu cię przekonała, że jestem prawdziwym potworem. Tym razem cios był skuteczny. Santos drgnął, jego twarz nagle się zmieniła. - Powiedziała mi prawdę - upierał się jeszcze, acz bez przekonania. - Wierzę jej. - I naprawdę myślisz, że moja córka mogłaby kochać kogoś takiego, jak ty? Że chciałaby przeżyć z tobą całe życie? - Każde słowo było niczym dźgnięcie nożem. - Uważasz, że pozwolilibyśmy jej być z kimś takim? Wybacz - rzuciła z kpiną - ona nazywa się St. Germaine. A ty kim jesteś? Nikim.